Pamiętam moją szkolną sprzeczkę z nauczycielem, z którym nie pałaliśmy do siebie wyjątkową sympatią. To była szkoła podstawowa, lekcja WOS (Wiedza o społeczeństwie). Mówiliśmy o… krojeniu chleba nożem. O podejmowaniu decyzji o wyborze noża, sposobu krojenia itd. Nie miałam wtedy zupełnie racji, próbując udowodnić, że to czynności wykonywane mechanicznie, żeby nie powiedzieć bezmyślnie. No cóż. Byłam młoda i głupia. I uparta (upór pozostał do dziś).
Wspominam o tym, ponieważ ostatnio analizuję procesy podejmowania decyzji zakupowych. Obiekt badawczy jest mi co prawda znany od blisko 48 lat, ale okazuje się, że zrozumieć samą siebie wcale nie jest tak łatwo.
Od jakiegoś czasu kupuję inaczej. Mogę chyba śmiało postawić tezę, że jestem dojrzałym konsumentem. Nie wygrałam niestety w lotto ani inną loterię, fitness biznes też nie rodzi kokosów (z pewnymi branżowymi wyjątkami), jak wszyscy wiecie, ale kupuję drożej, bo nie stać mnie na taniość i bylejakość. Moje prywatne dochodzenie pokazało mi również, że wybieram miejsca, które są nie tylko punktem przeładunku towaru od producenta do konsumenta, ale miejsca, które dają mi COŚ WIĘCEJ. Czym jest owo więcej? Otóż mam na myśli przede wszystkim kontakt z ekspertami w swojej dziedzinie.
Zauważyłam, że uwielbiam wizyty u lokalnego rzeźnika. Co prawda jestem panią domu od ponad 20 lat i lubię gotować, ale moje portfolio kuchenne nie jest wyjątkowo szerokie. Wynika to z braku wiedzy np. na temat mięsa. Zawsze bałam się przygotowania steku, bo zawsze coś było nie tak. Od kiedy kupuję mięso u rzeczonego rzeźnika, steki z mojej patelni są wyborne. Dlaczego? Bo personel tego sklepu zadał sobie trud, żeby mnie wyedukować. Każda wizyta w tym miejscu jest lekcją. Poznaję kolejne rodzaje mięsa, dowiaduję się, jak mogę je przygotować, dostaję zadania domowe, np. muszę porównać smak mięsa sezonowanego i nie. Kocham te zakupy! I cena odgrywa tu drugorzędną rolę, bo kupuję WARTOŚĆ.
Mam również swój ulubiony sklep motocyklowy. Jadę do niego na koniec miasta, płacę czasem więcej niż pewnie w internecie, ale wizyta tam to czysta przyjemność i dodatkowa porcja wiedzy. Pracują tam ludzie zakręceni na punkcie tego, co sprzedają, mający chyba całą kartotekę klientów w głowie. Potrafią z tej wiedzy zrobić należyty użytek. To już wiecie, gdzie leczę swój zły humor 🙂
Z wiekiem przykładam coraz większą wagę do rytuałów. Za piątkową intensywną jogę nagradzam się sushi. I nie zamawiam go w restauracji po drugiej stronie ulicy, tylko jadę po nie do innego lokalu. Bo tu doskonale wiedzą, który zestaw lubię i czego w nim być nie powinno. Zawsze pamiętają, żeby zapytać o mojego tatę, także wielkiego wielbiciela sushi. A kiedy muszę poczekać dłużej, nie mają problemu, żeby zaproponować mi bezpłatną wodę lub poczęstować jakimś nowym smakołykiem.
Co łączy te wszystkie miejsca? Są MOJE, bardzo moje. Nie bywam w nich tylko w celu kupienia towaru. Dostaję od nich tę cenną WARTOŚĆ, którą udało im się zbudować. Która powoduje, że jako konsument chcę kupować tylko TO mięso, TO sushi, i TE akcesoria motocyklowe.
Pozdrawiam wiosennie bardzo
Redaktor naczelna