Harakiri czy seppuku?

„Fitness jest teraz artykułem pierwszej potrzeby, więc musi być tani”. To zasłyszane ostatnio stwierdzenie od tygodnia nie daje mi spokoju. W naszej rodzimej branży fitness było już chyba wszystko: i miesiąc za 1 zł i jednorazowe wejściówki za 5-10 zł, na porządku dziennym są abonamenty miesięczne za 39 zł. Pora chyba na 12 miesięcy za 0 zł. Dlaczego? Trzeba mieć gest.

Trzeba przeciągnąć do siebie klientów z innych klubów. Trzeba pobić konkurencję. Obniżanie ceny to przecież najlepszy pomysł na rozwój biznesu. W końcu „kto bogatemu zabroni”.

Z racji profesji obserwuję wiele klubowych fanpage’y. To ciekawe doświadczenie, zwłaszcza jeśli patrzeć na te, które się dopiero otwierają lub są na początku swojej drogi. Mam wrażenie, że najważniejszą wiadomością na wallu jest info: „Już od następnego miesiąca zapraszamy do nas z kartami xyz”. Czuje się wtedy taką wielką ulgę właścicieli, inwestorów i menedżerów. „Przetrwamy. Jakoś to będzie” – zdają się krzyczeć te wpisy. Zastanawiam się, dlaczego nigdy nie informuje się klientów o kompetentnym dziale sprzedaży? Może dlatego, że go nie mamy? Chociaż z drugiej strony, niestety tacy, którzy go mają, też ponoszą spektakularne klęski (o tych za chwile będzie głośno). I to nie o małych graczach tu mowa. O dużych, którzy sprzedaż zdają się mieć we krwi.

No bo, moi drodzy, jak sprzedawać fitness w kraju, w którym cena usługi w klubie została zabita przez samą branżę? Jak wmówić klientowi, który został nauczony braku szacunku do miejsca, w którym trenuje, że ma zapłacić 100 + skoro przecież często nie jest faktycznie waszym klubowiczem, czytaj klientem, tylko przechodniem i może sobie pójść gdzie indziej jak mu się coś nie spodoba? Jedno w naszej branży przez ostatnie lata z pewnością się udało: zabić cenę.

Nasza narodowa niechęć do współpracy, walka o swoją miedzę, krótkowzroczność, wygodnictwo i filozofia „jakoś to będzie” zaprowadziła branżę w ślepy zaułek.  Konkurując z innymi obiektami na lokalnym rynku ceną, zabijasz sam siebie. Robiąc obniżki i promocje z byle okazji w kalendarzu skracasz swoje biznesowe życie. Sam. Na własne życzenie, mając przy tym pretensje do całego świata. To pewnie kwestia czasu, czy zdecydujesz się na harakiri czy poddasz seppuku.

A balon zwany potencjałem branży rośnie…

- REKLAMA -
PODZIEL SIĘ
Poprzedni artykułMarketing musi sprzedawać
Następny artykułSiła w kolorze