Jednym z moich marzeń jest własne studio treningu, gdzie zrealizuję wszystkie pomysły, które od dawna chodzą mi po głowie. Bywa, że w porywie ułańskiej fantazji zaczynam szukać ciekawych ofert lokali, analizować ceny, na papierze urządzać studio, szukać środków na jego sfinansowanie. I na razie zawsze kończy się tak samo… Sama ze sobą prowadzę bój, bo moje pasje i zainteresowania to jedno, a potrzeby klientów i potencjał lokalnego rynku to drugie. Przygniata mnie ciężar odpowiedzialności za swoje i inwestora pieniądze.
Kiedy zaczynam pracę nad kolejnym wydaniem magazynu też czuję tę odpowiedzialność, bo muszę przynajmniej na moment planowania numeru wejść w skórę właściciela, menedżera czy innego pracownika klubu lub studia i poszukać tematów, które dla was będę istotne. Tu też trwa walka, bo nie zawsze da się pogodzić wizję redaktora, czyli obserwatora, z wizją praktyka. No i jeszcze kwestia reklamodawców, którzy też mają swoją wizję, a bez których magazyn nie mógłby się ukazywać.
Zarówno w przypadku mojego wymarzonego studia, jak i magazynu, ale przede wszystkim w przypadku waszego fitness biznesu, najważniejsze zdają się być dwie kwestie: klient, odbiorca, konsument, czy jak go inaczej nazwiecie, i realia rynku. Zarówno bez satysfakcji klienta, bez zaspokojenia jego realnych potrzeb, jak i bez oferty odpowiadającej na aktualne potrzeby rynku, biznes nie ma racji bytu. Wasza pasja i wizja to zaledwie ułamek rozsądnej, dopasowanej do realiów strategii. Może warto z dystansu i z dystansem ocenić swój biznes, markę, produkt?
Pozdrawiam słonecznie
Dorota Warowna