Marketing automation w akcji

Śledzenie otwarcia załączników, modyfikacja strony internetowej pod konkretnego użytkownika, rozpoznawanie firm odwiedzających stronę internetową ‒ regularnie karmimy naszymi danymi narzędzia do marketing automation, by te tworzyły pod nas świat, w którym coraz trudniej jest odmówić zakupom.

Z tego artykułu dowiesz się:

  • co tracisz, jeśli nie integrujesz danych, które generuje twój klub ze swoją firmową stroną internetową,
  • w jaki sposób możesz odróżnić klientów od potencjalnych klientów,
  • czy ujawnianie klientom, że ich szpiegujesz, jest opłacalne?

Bywa zabawnie, kiedy wychodzi na wierzch, że marketerzy mierzą do siebie z takich samych narzędzi. Oto przykład:
‒ Otworzyłem e-mail, otworzyłem załącznik, a on w tym samym momencie do mnie
dzwoni i mówi: „Widzę, że czytasz ofertę, którą przesłałem. Może masz jakieś pytania?”. Wyobrażasz to sobie? Jak tak można! – krzyczy do mnie oburzony pracownik działu
sprzedaży. ‒ Można. Przecież my również śledzimy, czy ktoś przeczytał twojego e-maila i ofertę. Dostajesz automatyczne powiadomienia – tłumaczę spokojnie. ‒ Ale to nie to samo!

Cienka granica prywatności

Czy istnieje subtelna granica pomiędzy milczącym przyzwoleniem na to, że narzędzia
do marketing automation widzą nasze aktywności online a odczuwalnym szpiegowaniem? Śledzenie aktywności użytkownika na stronie internetowej, identyfikacja firmy, która
przegląda ofertę, czy w końcu monitorowanie otwarcia załączników w e-mailach to nic
nowego.

Facebook wie wcześniej od twojej rodziny, że spodziewasz się dziecka. Wie również, z kim i w jakim hotelu zdradza cię twój partner. A twój klub fitness, jeśli korzysta z bardziej zaawansowanego oprogramowania do zarządzania sprzedażą karnetów oraz grafikiem zajęć, wie, kim klient jest, co kupuje, kiedy ćwiczy, z kim ćwiczy oraz jak często.

Skoro konsumenci w internecie (i w twoim klubie) są jedną wielką, cyfrową komuną,
dobrowolnie oddającą swoją prywatność, dlaczego z tych informacji nie skorzystać do
swoich biznesowych celów?

Niepisaną zasadą jest, że nie rozmawiamy z klientem, który jest objęty legalną inwigilacją, o śledzeniu jego aktywności online. Wystarczy umieścić te informacje w polityce prywatności naszej strony internetowej. Podobna sytuacja ma miejsce w przypadku monitorowania aktywności klienta na terenie klubu fitness. Prawo nakazuje informować klientów o gromadzeniu i przetwarzaniu danych osobowych i biometrycznych, ale nikt nie zawraca sobie głowy sprawdzeniem, jakie jeszcze informacje gromadzi o mnie klub (a jest ich niemało).

W przypadku naszego oburzonego pracownika działu sprzedaży ktoś wyraźnie złamał
gentlemen’s agreement. Pojawiło się u niego uczucie zagrożenia. Zamiast dać przestrzeń
do zapoznania się z ofertą, w głowie pracownika pojawiła się myśl: ktoś zainstalował mi
szpiega w e-mailu. Jak widać, szpiegowanie powinno mieć miejsce tylko pomiędzy narzędziami monitorującymi. Człowiek dyplomatycznie udaje, że takie działania są poza nim.

Jeśli chcesz przeczytać cały artykuł autorstwa Magdaleny Sali, zapraszamy do czytelni online – LINK

Możesz też otrzymać wersję drukowaną magazynu w bezpłatnej prenumeracie – LINK

Fot. Firmbee/ Unsplash

- REKLAMA -