Laureatem konkursu Menedżer Roku Branży Fitness 2016 w kategorii menedżer studia treningu personalnego jest Jarosław Jakubowski, właściciel i menedżer Egobody we Wrocławiu.
Rozmawiała Dorota A. Warowna
„W zeszłym roku, gdy nie zostałem Menadżerem Roku, powiedziałem sobie i swoim współpracownikom, że za rok wrócę z gali z najwyższym wyróżnieniem. Jestem przekonany, iż zrobiłem absolutnie wszystko, co było możliwe, aby w kwietniu 2016 roku osiągnąć cel. Uwielbiam mocne słowa i wierzę w siebie. Menedżer Roku – to brzmi dumnie, dźwięczy mi w uszach. Mam nadzieję, że tym razem się uda. To jest mój czas” – czytamy w twoim zgłoszeniu do konkursu. Cel osiągnąłeś. Jak się poczułeś, kiedy dowiedziałeś się, że tym razem się udało? Dlaczego ten tytuł był tak ważny dla ciebie?
– Może zacznę od tego, że bardzo cieszę się z tego wywiadu, bo na pewno uda mi się powiedzieć teraz to, czego nie udało się podczas odbierania nagrody na gali, gdy emocje nie pozwoliły wszystkiego ogarnąć. Jak przeczytałem fragment mojego zgłoszenia, to łza zakręciła mi się w oku. W pierwszym konkursie się nie udało… ale się nie poddałem, bo jestem WOJOWNIKIEM. To było wspaniałe uczucie – dla mnie to jak medal dla sportowca. Przygotowywałem się do tego startu i każdego dnia miałem go gdzieś przed sobą – to bardzo osobiste. Zależało mi na tym, by został doceniony mój wkład w rozwój szeroko pojętego rynku fitness w Polsce, ale też dla mnie to była prawdziwa nominacja na menedżera, bo chociaż jestem nim między innymi z zawodu, to przynajmniej wewnętrznie bardziej czułem związany się z treningiem. Jako trener odniosłem już sukcesy – ponad 600 udokumentowanych metamorfoz, blisko 100 publikacji o metodyce treningu i nawet metodykę treningu wykładałem na mojej matczynej Akademii Wychowania Fizycznego. Ta nagroda otworzyła kolejne cele, ale też wymagania wobec samego siebie. Ona w jakiś nowy sposób mnie zdefiniowała na nowo i potwierdziła moją wartość.
Brzmi dumnie, jak pisałem. To naprawdę wielka duma i wdzięczność dla tych, którzy o tym zadecydowali i nagrodzili moją pasję, ale szczególnie dla tych, którzy mi pomogli i pomagają w codziennej pracy. To nagroda odbierana przez jednego, jednak dedykowana tym, którzy tworzą ze mną markę Egobody. Dziękuję też osobom, z którymi konkurowałem, które podobnie jak ja próbują pomagać innym. Właśnie tych słów zabrakło mi podczas gali.
Egobody powstało 10 lat temu. Od tamtej pory bardzo dużo się zmieniło. Przede wszystkim to już dwa studia treningu, a nie jedno. Jak sam przyznajesz, treningi prowadzisz teraz sporadycznie, a twoim najważniejszym zadaniem jest zarządzanie ludźmi, których zatrudniasz. Jak wyglądała twoja droga do tego, co udało ci się zbudować?
– Uważam, że Egobody powstało z chęci niesienia bezinteresownej pomocy osobom ćwiczącym, a zaczęło się to prawie 17 lat temu. Był przełom 1999 i 2000 roku. Przyjechałem na studia do Wrocławia i trafiłem na osiedlową małą siłownię. Nie wiem dlaczego, ale byłem przekonany, że widzę wszystkie błędy ćwiczących i zacząłem ich poprawiać. Poczułem misję, ale ludzie sami zechcieli za nią płacić. Potem zacząłem prowadzić zeszyciki, w których dawałem porady. To był początek rozwoju branży fitness w Polsce i wkrótce otrzymałem pracę jako instruktor w dużym nowym obiekcie sportowym. Już jako bardziej wykształconego adepta ćwiczeń siłowych doceniono moje zaangażowanie i zostałem koordynatorem zespołu trenerów. Prowadziłem treningi i w pewnym momencie miałem kolejkę ludzi chcących trenować ze mną i brak czasu, by ich obsłużyć – pracowałem jako trener nawet 14 godz. dziennie. Zdecydowałem się na otworzenie firmy i faktycznie w marcu 2017 roku to będzie 10 lat od oficjalnego powstania Egobody. Dziś Egobody to ośmiu trenerów, dwie fizjoterapeutki i masażystki, ale też obsługa cateringu. Jest się czym chwalić i o co dbać. Ciągle kocham odgłosy sali i wciąż na niej jestem, chociaż częściej obowiązki ciągną do biura. Prowadzenie treningów już praktycznie jest niemożliwe, chociaż ciągle jestem w gotowości. Bywam takim supervisorem dla moich trenerów, a przede wszystkim staram się być motywatorem dla klientów.
Ostatni rok to prawdziwy wysyp studiów treningu w Polsce. Powstaje ich coraz więcej. Czym wyróżnia się marka Egobody na lokalnym, ale i na krajowym rynku?
– Ja stawiam na „dotyk”. Co mam na myśli? To, że ciągle rozmawiam z klientami – znam ich, słucham ich, próbuje zrozumieć i pomagać. Dążę do bycia Mercedesem w mojej branży. Mercedes kojarzy mi się z komfortem, niezawodnością, świetnym wyglądem, precyzyjnym wykonaniem, świetnym serwisem… taką trochę gwarancją jakości. I tym właśnie wyróżnia się Egobody – jakością obsługi i gwarancją efektu przy spełnieniu kilku warunków. Jestem silnikiem auta, który napędza euforia działania dla drugiego człowieka. Karoseria i napęd to zintegrowana i kompleksowa zindywidualizowana opieka – połączenie procesu treningowego z opieką dietetyczną, cateringiem, odnową biologiczną, masażami. Wszystko to w kameralnej i dużej przestrzeni popartej latami prawdziwych doświadczeń daje niezaprzeczalnie coś wyjątkowego.
Jeden z moich autorytetów w dziedzinie treningu, Thomas Korompai, wyjaśniał mi kiedyś, na czym polega siła jego studiów, które prowadzi w Niemczech. Każdy z jego trenerów mówi tym samym językiem treningowym, działa w ten sam sposób, przestrzega określonych dla pracowników reguł i procedur. W ten sposób każde studio, każdy trener to ta sama koncepcja i filozofia treningowa, ta sama jakość obsługi klienta i świadczonych usług. Jak wygląda to u ciebie? Jak wygląda proces rekrutacji i przysposobienia do pracy? Czy w Egobody trenerzy pozostają na dłużej i budują markę razem z tobą?
– Jesteśmy ZESPOŁEM – nie mogę działać sam. Wojownik do bitwy potrzebuje innych ludzi, musi z kimś omówić strategię i wspominać bitewne przygody. Uwielbiam powiedzenia i cytaty, a w 100 proc. identyfikuję się ze słowami Thomasa. Wszystko zaczyna się od naszego motta – „Tworzymy lepsze ciało i silniejszy umysł”. Musimy to robić w sposób kompatybilny i spójny. Buduję go w oparciu o bardzo ścisłe standardy postępowania, które stają się naturalnym sposobem zachowania – to trzeba po prostu czuć. Zawsze mówię do trenerów, że nigdy nie odbieram im stylu prowadzenia treningów i pomagam w zasadzie ten styl znaleźć, ale jeśli chodzi o myśl trenerską i standardy obsługi, musimy być jednym organizmem, bo to oznacza wiarygodność i zdolność do osiągania celów. Uważam, że jesteśmy rzemieślnikami, których łączą te same wartości.
Zawsze dążyłem do tego, by stabilność zespołu była jak najtrwalsza, ale nie ustrzegłem się błędów. Szukam talentów wśród studentów, a pomaga mi w tym mój mentor z czasów studiów, profesor Tadeusz Stefaniak. Proces rekrutacji opiera się na dwóch rozmowach uzupełnionych treningiem testowym. Często osoba zatrudniona odbywa staż, a dopiero potem staje się pełnoprawnym pracownikiem, ale zdarzało się też tak, że zatrudniony nowy trener wchodził z marszu, wnosząc nową pozytywną energię. Dziś bardzo cieszę się z kształtu zespołu. Dziś mam poczucie mocnej przynależności tych ludzi do marki i chęci jej tworzenia. Kilka osób pracuje już nawet trzech do sześciu lat, a najkrótszy staż to rok.
Jesteś kolegą czy szefem? Jaki model zarządzania najbardziej ci odpowiada?
– Dbam o granice. Intuicyjnie łączę różne modele. Jestem gotowy jako jeden z koni w zaprzęgu ciągnąć rydwan Egobody, ale gdy straci on kierunek, wskakuję i sięgam po lejce, by wyprowadzić go na właściwą drogę. Relacje z moimi współpracownikami opieram na przejrzystości działania i uczciwości – to dla mnie najważniejsze wartości. Jeśli zapytasz kogoś z zespołu Egobody, czy dotrzymuję słowa, z pewnością każdy odpowie, że zawsze. Wzajemny szacunek i zasady są kluczowe. Łamanie zasad zawsze kończy relacje. Podsumowując powiem tylko, że zawsze najpierw wymagam od siebie, a potem od innych.
Jak widzisz przyszłość Egobody i swoją?
– Chciałbym zrozumieć, jaka jest wola Siły Wyższej wobec mnie i być na nią gotowy. Całym sercem jestem z Egobody. Dziś bardzo ostrożnie patrzę na przyszłość, nie szarpię się. Okres między otwarciem pierwszego studia a drugiego to cztery lata, a w międzyczasie jeszcze powstał catering. Dla mnie symboliczny czas cyklu przygotowań olimpijskich i może historia się powtórzy, co doprowadzi do powstanie kolejnego studia? Bardzo ważna jest dla mnie rodzina – żona i syn – harmonijne połączenie jest dla mnie najważniejszym celem. Kiedy mówię do Adama – koordynatora zespołu trenerów, że nie sądziłem, że zajdziemy tak daleko, on się śmieje i mówi, że on wiedział, a ja na to, że to przecież dopiero początek. Jestem wdzięczny za to, co mam – sport ratuje życie. Ja ciągle muszę rywalizować, rozwijać się, naprawiać i poszukiwać. Tak już zostanie. – moje życie, moja walka, jak mówił Muhammed Ali.
Bardzo dziękuję za tę rozmowę i trzymam mocno kciuki za twój biznes.